udał, ale zczasem to się samo naprawi. Weź ją i bądź jej mężem.
Adam łypnął pożądliwie oczyma, jako że się dotąd zalecał bez powodzenia tylko do siostry hipopotama; spragniony był wielce takiego nowego tworu.
— Dla mnieś to uczynił, Panie?
— Dla ciebie, człowieku.
Anioł patrzył nato wszystko strasznie uradowany.
— Zbliż się ku niej i powiedz jej, ktoś zacz.
Adam uśmiechnął się głupkowato, obcesowo podszedł ku Hewie i ujął ją za rękę. A w tejże samej chwili krzyknął i za łydkę się chwycił.
— Kąsa, Panie! — zawołał boleśnie.
— Kąsa? Czy być może!
— Ukąsiła mnie w łydkę.
— To nic, Adamie, nie trwóż się, jeszcze się nie oswoiła.
Ale się zasmucił dobry Pan Bóg, który chce zawsze wszystkiego jak najlepiej.
A wtedy sprytny Anioł szepnął coś Adamowi na ucho. Adam uradowany, ukłonił się Panu, potem zębami odgryzł silny pręt wikliny i podszedł z nim ku Hewie.
— Oho ! — smutno szepnął dobry Bóg, — już się zaczyna.
Adam z dziką satysfakcją zmierzył prętem szerokość pleców matki Hewy, która ryknęła jak nieboskie stworzenie, a padłszy do zabłoconych stóp Adama, całowała je.
I stało się, że urodzona jest w tejże chwili miłość tych dwojga, którym Bóg błogosławił, ręcę ku nim wyciągnąwszy, a potem odszedł, albowiem był spracowany bardzo.
Adam pozostał sam, z niewiastą swoją. Silna była i podobna do małpy. Obrosła sierścią jako Adam, mąż jej, drapała się kosmatą ręką w bolące plecy. Piersi miała wypukłe, jako wymiona krowie.
Dobry Bóg pomyślał o wszystkiem.
Obejrzeli się wzajemnie dokładnie, potem Hewa, której snadź podobał się małżonek, mrugnęła na niego znacząco