Strona:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/48

Ta strona została przepisana.
36
KORNEL MAKUSZYŃSKI

dziwe jak to, że nie mogła sobie przypomnieć jak, wygląda cnota.

Bohater mój kochał inną.

Nazwał ją, djabli wiedzą czemu — Lia.

O, Lio!

Powiedziano o tobie w Piśmie św., żeś była „ciekących oczu“, kiedy Laban czcigodny uczynił był biuro małżeńskie w namiocie swoim.

Lia, którą umiłował bohater mój, była piękna jak księżyc, albo jak słońce, albo jak bogata ciotka.

Mówił do niej:

Płoń! Cudna będziesz w obramieniu z ogni, które jak pyszne węże czoło kręgiem ci obsiędą.

Uczyń z błysków diademy włosom przepysznym.

Rozgorzej...

Rozgorzej...

Mówił do niej jak szatan, kusząc.

Potem splotem wężowym obejmował ją, świetlną od ogni, które wstawały w niej, najpierw w mózgu; potem wykwitał jej żar na ustach, pętem kładła się jej na oczy ręka ognista, rozpalał się każdy włos. Pełzały po niej ognie jak węże, które wypełzły z legowiska.

Cicho, straszliwie cicho, aby nie zbudzić duszy, czy sumienia, czy czego tam.

Zdawało się, że w niej za chwilę dusza syknie w straszliwym dreszczu, trawiona ogniem, jak młoda gałąź, soków żywych pełna.

Och!...

Przeraził się bohater mój.

Bohater mój jest to człowiek, nie, nie człowiek — jest to kreatura trzeźwa, nie miłująca lotów zbytnich i ogni, co się rozdymają w pożar. On brał duszę w ręce, patrzył na nią oczyma, „co są jak toń“, rozpoznawał bystrem okiem rasę tej duszy, potem rozdymał wstrętne policzki i dął strumień zgniłego powietrza prosto w twarz duszy rasowej.

Rozgorzej!...

Rozgorzej!...