Strona:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/63

Ta strona została przepisana.
47
FILANTROPJA


Piękna pani miała w oczach godność obrażonej królowej.

— Zwarjowałaś?

— Nie! Wiem co robię!

— I to był twój kochanek!

— Tak!

Mąż, jak zawsze mąż, nie znał subtelności kobiecej natury. Więc się nie wściekł, ani nie strzelał, tylko stał mocno zaciekawiony.

— Moja droga, o jedno cię poproszę...

— Możesz mnie zabić, proszę. On był moim kochankiem.

— Nie o to idzie. Jedno mi powiedz...

— Pytaj.

— Moja droga... Jeśli już nie ja, to przecież było tylu innych, tylu innych. Mogłaś wybierać...

Piękna pani cofnęła się o dwa kroki w tył, jak pantera.

— Ty... ty... bydlę!

— Co takiego?

— Powtarzam ci: jesteś bydlę. Zwracam ci uwagę, że zniewagi nie zniosę.

Mąż, jak zawsze mąż, zaczynał być wesoły. Był bowiem na kochanka przygotowany, tylko nie na takiego.

— Ależ nie, — rzekł wesoło — nie o to idzie... Nie chcę cię obrażać. Powiedz mi tylko, co cię skłoniło do oddania się temu smarkaczowi? Kobieto! Oszalałaś! To przecież dziecko.

— Właśnie dlatego to uczyniłam.

— Jak? Nie dosłyszałem...

Piękna pani miała w oczach dwie łzy i dwa pioruny.

— Właśnie dlatego to uczyniłam. Dlatego, że to dziecko. Uczyniłam tak, jak mi nakazywało sumienie.

— Co ci nakazywało?

— Sumienie!

— Usiądź moja droga, to zaczyna być ciekawe.

— Będę stała. Proszę się nade mną nie litować.

— Więc ci nakazywało sumienie?

Piękna pani uderzyła silnie w klawisze.