— Człowiek bowiem stworzony jest nie dla słońca, lecz dla śmierci.
Nie był więc słoneczny, on poeta i umiłował mrok, który pełzał mu po twarzy i po piersi i po czarnym tużurku.
Oto się rozsiadł w swej świątyni i zamyślił.
Z pod liści przepysznej palmy w japońskim wazonie wypełzła Śmierć, rozciągnęła ręce i ziewa. Potem wzięła z mahoniowej półki prześlicznie oprawione Pismo św., usiadła na fotelu w kącie i poczęła czytać, ciągle ziewając.
Po ścianie, obitej czerwoną tapetą, mrok zaczął się lać na podłogę jak wilgoć i wsiąkał jak ona w miękki, puszysty dywan, na którym gasły powoli kolory; zmienił się za chwilę w mokrą szmatę.
Śmierć wstała z fotelu.
Była to powiewna, chuda angielska miss, bardzo sympatyczna. Dostał ją poeta w spadku od zmarłego malarza, u którego była na utrzymaniu.
Miss usadowiła się z gracją na białej, niedźwiedziej skórze, jak na wyspie.
Lecz powódź mroku zaczęła się od podłogi wznosić coraz wyżej i wsiąkać w powietrze. Biała wyspa niedźwiedziej skóry szarzeje coraz bardziej i rozpływa się w wilgoci mroku.
Mrok się pnie wszędzie i ściera starannie białe plamy. Na ścianie widnieje jeszcze biały grecki fryz, na którym tańczą gracje. Mrok nasyca sobą powoli gazy ich powiewnych szat; ręce czyni gracjom oślizgłe; przestają tańczyć. Psują sobie przeczyste linje twarzy, bo zaczynają ziewać; któraś o kolumnę koryncką się wsparła i drży od zimna mroku.
Io Corregia, nad pianinem zawieszona, zmieniła odwieczną, bardzo miłą pozę, albowiem chmurny Jowisz zupełnie w mroku się rozpłynął.
Jeszcze tylko lśni śmiertelnie blada twarz poety nad biurkiem; tak blada nie jest chórzystka, kiedy „robi“ w „Fauście“ Małgorzatę po śmierci. Więc mrok się czepił poły czarnego tużurka i pnie się w górę.