— I dzieci.
— To dobrze. Inaczej nie byłoby zajmujące. I tak miłość zaczyna być coraz głupsza. Miłość mądrych ludzi. Taki pierwej robił ballady, wył i grał, czytał z nią Galeotta. A teraz tłumaczy jej, jak to Sheldon powiedział, że sumienie jest nałogiem, — uważasz! A potem się rozchodzą, jak gdyby nigdy nic, ona w prawo, on w lewo. „Ty pójdziesz górą, a ja doliną“. To za proste... Romantyzm djabli wzięli... Tak nie można. Ty to jeszcze jako tako umiesz urządzić. Cóż ci pisze?
— Nie wiem, czy można? List od kobiety... Ma męża.
— Mój złoty! między nami?
Znalazł list i przebiegł go oczyma.
„...Daję ci wszystkie moje sny; me oczy...“
— To nie ten, to na jutro.
Znalazł inny. Lśniący papier jakby wchłonął w siebie czerwone światło. List stał się ciepły.
Poeta czytał:
„...Idę za tobą, bo mnie wołasz. I błogosławię ręce twoje i usta twoje i oczy twoje. Niech będą pochwalone po trzykroć i po stokroć. Pełna jest ciebie każda myśl moja i każde moje słowo. Idę za tobą, bo w oczach twoich jest potęga...“
— Co jest w oczach twoich?
— ...Potęga...
— A tak! I cóż dalej?
„...jest potęga, a moc w wołaniu twojem. Czekałam na ciebie tyle bezsennych nocy, tyle męczących dni. I taka jestem biedna niezmiernie, że nie mam już łez. Więc idę za tobą, aby pić z twego smutku i płakać twojemi łzami. Smutny jesteś...“
— Jaki? Jaki?
— ...Smutny...
— Czytaj dalej, to wesoła rzecz!
„...a usta masz od tęsknot chore. (Niech pochwalone będą twoje usta!)...“