— Zaraz! przepraszam cię, — te ostatnie słowa pewnie w nawiasie.
— W istocie.
— Naturalnie. Ale ja znam literackie rzemiosło! No i...
„...Idzie przeto do ciebie dusza moja...“
— Sama?
„...dusza moja. Przyjmij ją jak król...“
— A mówiłam, byś wziął czysty kołnierzyk. O!
„...i niech dobroć twoja wyciągnie ku mnie ramiona...“
— No taaak!
Cisza.
Strasznie nudno.
Z pogniłych tuberoz ciało odpada. Woń ich usiłuje pełzać, lecz jest bezsilna.
— No taak... Napisane krwią. Bardzo kochasz?
— Mam na oczach mgłę. Mam zawrót głowy. Oszalałem... kocham...
Wtem się zerwał z fotelu blady poeta w czarnym tużurku. Chwycił szklankę z wodą i szczoteczkę do zębów. Począł płukać usta i myć zęby.
— To jest wyrafinowana kultura — zauważyła chuda miss Śmierć.
A poeta otarł spocone czoło.
— Nie myłem tydzień, — rzekł — a dziś przyjdzie do pocałunków...
— No taaak... — mruknęła chuda, angielska miss Śmierć.