Poeta w pysznie skrojonym tużurku chodził z kąta w kąt. Cień łaził za nim, skacząc po fotelach, sunąc się po ścianach i dywanach.
Miss Śmierć spojrzała niekiedy na Io nad pianinem i udawała, że niczego nie widzi.
Potem zaczęła się niecierpliwić.
— Trochę to jest bezceremonjalne, tak kazać czekać. Słuchaj no, a może mąż...
— Mąż? Kobieta, kiedy chce przyjść, to się mężowi wykpi jak adwokat, wykpi się, chociażby to był Sherlock Holmes. Poprostu jest to dobra matka i zanim wyjdzie, musi dzieci poukładać w łóżka.
— Prosta historja...
— Zupełnie prosta, — zauważyła miss Śmierć, — to jest dobra matka.
Cisza.
Na jakimś dużym obrazie siedzi na szczycie kolumny człowiek „filozoficzny“ z ukrytą w dłoniach twarzą. Teraz palce, zdaje się, ostrożnie rozszerzył, badając, czy nikt nie patrzy. Potem się wyprężył jak kot i ziewnął szeroko. Nagle znieruchomiał w filozoficznej pozie, bo usłyszał szelest odwracanych kartek.
Chuda angielska miss Śmierć, uśmiechnęła się. Przewróciła szybko kartki jakiejś książki, potem podeszła ku poecie.
— Zagramy... Powtórzysz sobie...
— Mogę. Nudzę się...
Śmierć wygramoliła się na pianino. Na twarzy jej zakwitł rozpaczliwie wdzięczny uśmiech. Rozpięła stanik na piersiach i pokazała światu gutaperkowe wymiona.
Zawróciła oczyma.
— Czy dobrze?
— Doskonale! Połóż lewą rękę na sercu, a prawą przy słoń oczy; wpatrujesz się przecie w ciemność.
Sam podniósł kołnierz pysznie skrojonego tużurka, prawą rękę wyciągnął w górę.
— Zaczynaj, tylko nie wrzeszcz!