Chuda, angielska miss Śmierć zaczęła, jęcząc:
„Ktoś ty jest, co się nocą osłaniając,
Podchodzisz moją samotność?...“
Poeta:
„Z nazwiska
nie mógłbym tobie powiedzieć, kto jestem,
nazwisko moje jest mi nienawistnem,
bo jest, o święta! nieprzyjaznem tobie.
Zdarłbym je, gdybym je miał napisane...“
A Śmierć, w wycie pospolite przechodząc:
„Jeszcze me ucho stu słów nie wypiło
z twych ust, a przecież dźwięk ich już mi znany.
Jestżeś Romeo? mów! jestżeś Monteki?“
Zdumiały się gracje na greckim fryzie.
Śmierć wpadła w szał miłosny i wołała, bijąc się pajęczą dłonią w imitację piersi:
„Gdyby nie ciemność, co mi twarz maskuje,
Widziałbyś na niej rozlany rumieniec...“
Ktoś przycisnął dzwonek silnie i nagle.
— To ona! Złaź prędko!
— Ona...
I kończyła szybko.
„...Wołają mnie... Zaraz!
Bądź zdrów, Romeo drogi! — Zaraz! Zaraz!
Najmilszy, pomnij być stałym...“
— Wleź za dywan, albo w jaki kąt.
— Dobrze... zrób niepokój... Masz za spokojną twarz. Tak! Dobrze!... Poruszaj silnie piersią... Dobrze! Już...
Ukryła się za wspaniałą palmą w japońskim wazonie i zaczęła z flegmą czyścić szkła pince-nez z herbową koroną.
Weszła ona. Szybko. Postąpiła kilka kroków i oparła się o ścianę, jak nieżywa. Przymknęła oczy, ciężko dysząc.
— No, uspokoić się... uspokoić...
Poczęła chwytać oddech.
— Coś mnie do ciebie gnało. Biegłam przez całą drogę, jak szalona.