woli, jakby czytał dobry wiersz, jakby mówił kazanie o cnocie, jakby lał oleje wonne na włosy:
— Co czynisz, piękne jest... A piękne być musi, bo jest z ciebie. Słoneczny jest twój grzech i tęczowy, anielski jest i królewski.
Dotknij mi oczu, — masz dłonie łaskawe. Połóż mi dłonie na usta, bo od tęsknot są chore bardzo. I takie mam od pragnień znużenie w duszy, że się zaledwo do nóg twoich przywlekła, jak żebrak lichy i pragnie...
Dotknij mi oczu.
Gdybyś nie była przyszła dziś, byłbym jutro ze znużeń padł i z męki. Czynisz rzecz dobrą: ty oczy masz dobre i ręce. Dobre... dobre... Gdyby życie miało cudne twoje ręce!...
Wytrwania nie mam; powieki mi ołowiem ciężą. Sny mam chore...
Dotknij mi oczu...
— Dobrze było!... — mruknęła z za palmy chuda miss Śmierć.
A ona myślała ciągle jeszcze, coby powiedzieć. Ujęła prawą ręką jego rękę. Jakby ją dreszcz przeszedł; ręka zaczęła jej drżeć.
— Ręce ci drżą... Uspokoić się... Ktoś jest dziecko...
— Nie mogę... zmęczona jestem... Od wielu nocy nie mogę zasnąć. Cóż ja jestem temu winna?... Czuję tylko ciebie przy sobie. Wczoraj brałam morfinę, więc mi ręce drżą...
Prawa ręka, w której trzymała jego rękę, zadrżała silniej, jakby się jej odbiła morfina.
Chuda, angielska miss Śmierć podniosła pince-nez do chytrych oczu.
— Pst!...
— Czego znów?...
— Uważasz? Tylko jej prawa ręka brała morfinę, lewa jest spokojna!...
Ostrożnie ujął jej rękę lewą, która, głupia z przyrodzenia, zapomniała zupełnie, że powinna nerwowo zadrżeć.
Więc on podniósłszy się, zaczął jej gwałtownie całować oczy, jakby mu tysiąc ogni uderzyło w skronie, żeby nie