Strona:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/77

Ta strona została przepisana.
61
MISS ŚMIERĆ

woli, jakby czytał dobry wiersz, jakby mówił kazanie o cnocie, jakby lał oleje wonne na włosy:

— Co czynisz, piękne jest... A piękne być musi, bo jest z ciebie. Słoneczny jest twój grzech i tęczowy, anielski jest i królewski.

Dotknij mi oczu, — masz dłonie łaskawe. Połóż mi dłonie na usta, bo od tęsknot są chore bardzo. I takie mam od pragnień znużenie w duszy, że się zaledwo do nóg twoich przywlekła, jak żebrak lichy i pragnie...

Dotknij mi oczu.

Gdybyś nie była przyszła dziś, byłbym jutro ze znużeń padł i z męki. Czynisz rzecz dobrą: ty oczy masz dobre i ręce. Dobre... dobre... Gdyby życie miało cudne twoje ręce!...

Wytrwania nie mam; powieki mi ołowiem ciężą. Sny mam chore...

Dotknij mi oczu...

— Dobrze było!... — mruknęła z za palmy chuda miss Śmierć.

A ona myślała ciągle jeszcze, coby powiedzieć. Ujęła prawą ręką jego rękę. Jakby ją dreszcz przeszedł; ręka zaczęła jej drżeć.

— Ręce ci drżą... Uspokoić się... Ktoś jest dziecko...

— Nie mogę... zmęczona jestem... Od wielu nocy nie mogę zasnąć. Cóż ja jestem temu winna?... Czuję tylko ciebie przy sobie. Wczoraj brałam morfinę, więc mi ręce drżą...

Prawa ręka, w której trzymała jego rękę, zadrżała silniej, jakby się jej odbiła morfina.

Chuda, angielska miss Śmierć podniosła pince-nez do chytrych oczu.

— Pst!...

— Czego znów?...

— Uważasz? Tylko jej prawa ręka brała morfinę, lewa jest spokojna!...

Ostrożnie ujął jej rękę lewą, która, głupia z przyrodzenia, zapomniała zupełnie, że powinna nerwowo zadrżeć.

Więc on podniósłszy się, zaczął jej gwałtownie całować oczy, jakby mu tysiąc ogni uderzyło w skronie, żeby nie