jak się dziać... powinno, że zasłużysz się cielęcym widzom, jeśli dasz dobry spektakl... Więc jeśli ci się zdarza taka dobra sposobność, że jesteś — jak ty to nazywasz?...
— Niewypłacalny...
— ...niewypłacalny, to urządź spektakl wedle mego scenarjusza na zakończenie historji. Lepiej to zaś zrobić wcześnie, abyś potem nie tłukł głową o wieko trumny, że pies zaledwie nad nią zaszczekał i to niechętnie, z psiego obowiązku.
— Dobrze mówisz, miss.
— Rozumie się. Mówię jak matka do rodzonego dziecka. Więc siadaj mój drogi i pisz feljeton. Ale pięknie pisz. A potem listy — wiesz, tak, jak ty umiesz. Ty nawet płakać umiałeś w listach.
Chuda angielska miss Śmierć usiadła przy pianinie i zaczęła tłuc z pasją w klawisze.
— Będę tak grała, zanim skończysz. Potem będą opowiadali ci z piętra, żeś ostatnie chwile przebył przy fortepianie, który aż jęczał.
Poeta w pysznie skrojonym tużurku podszedł do biurka.
Objaśnił świece.
Usiadł.
Przechylił wtył głowę. Zamyślił się; potem nerwowym, szybkim ruchem napisał tytuł, odrzucił pióro, zapalił papierosa. I znów wpadł w zadumę.
Miał nad głową obłok dymu, który się chwiał, jakby nie wiedząc co z sobą począć i w którą ulecieć stronę. Potem się powlókł leniwie w jakiś ciemny kąt i wsiąkać począł w dywan.
Znów nuda. Bezczelna, nie dająca się odstraszyć wrzaskiem pianina. Poeta pisał, z papierosem w zębach, niezmiernie szybko, z miną lekceważącą wszystko, ze zmrużonemi oczyma. I tak to trwało niezmiernie długo. Nie słyszał już potwornej jakiejś melodji, którą grała miss zapatrzona w sufit. Pisał.
— Skończyłem...
Nagła cisza. Coś zaczęło dzwonić w uszach.