Poeta przetarł oczy.
— Kończmy. Historja staje się zbyt nudna.
— Kończmy...
Miss podniosła pince-nez.
— Dobrze wyglądasz, jesteś blady i oczy masz podkrążone. Doskonale! Gdzież to urządzisz — tu?
Poeta rozglądnął się po pokoju.
— Nie, szkoda dywanu, za drogi jest na takie historje; w tamtym pokoju.
Miss wzięła dwie świece i weszła do pokoju obok; cienie przestraszone jak stado kuropatw zerwały się i skryły w jednej chwili po kątach. Rozglądnęła się.
— Tu, w tem miejscu?
— Mpgę i tu.
— Spróbuj upaść, abyś potem nie leżał zgięty desperacko we dwoje, jak byle kto, co się zapałkami struł.
Pięknym ruchem, chwytając rękoma powietrze, poeta upadł na dywan.
— Dobrze było! Jak to przecie dobrze, żeś się z aktorkami zadawał. Robisz to jak Garrick młodszy.
Poeta otrzepywał kurz z pysznie skrojonego tużurka.
Miss Śmierć wpadła w doskonały humor. Z oczyma zawróconemi poczęła wyć nieludzko: „O żegnaj mi, ty nasz stoliczku mały“... Potem się poecie rzuciła na szyję.
— Wiesz, najmilszy, ty jesteś wart pocałunku. Żegnaj najmilszy. Idę do drugiego pokoju; czekam. Och! Nie zapomnij rozdąć jak najsilniej nozdrzy. To podobno potem zostaje, będziesz świetnie wyglądał. Żegnaj!... Żegnaj!...
— Idź do djabła.
— Czekam, odmawiając pacierze za umarłych. Tylko prędko, mój złoty... Ale, ale... jaki to ty teraz jesteś?
— Niewypłacalny... Wynoś się.
Miss Śmierć posłała mu z progu pocałunek od ust i zniknęła w drugim pokoju.
Nic... Cisza...
Miss Śmierć przystanęła w środku mrocznego pokoju i wstrzymała oddech w sztukowanej gutaperką piersi...