Strona:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/86

Ta strona została przepisana.
70
KORNEL MAKUSZYŃSKI


Poeta przetarł oczy.

— Kończmy. Historja staje się zbyt nudna.

— Kończmy...

Miss podniosła pince-nez.

— Dobrze wyglądasz, jesteś blady i oczy masz podkrążone. Doskonale! Gdzież to urządzisz — tu?

Poeta rozglądnął się po pokoju.

— Nie, szkoda dywanu, za drogi jest na takie historje; w tamtym pokoju.

Miss wzięła dwie świece i weszła do pokoju obok; cienie przestraszone jak stado kuropatw zerwały się i skryły w jednej chwili po kątach. Rozglądnęła się.

— Tu, w tem miejscu?

— Mpgę i tu.

— Spróbuj upaść, abyś potem nie leżał zgięty desperacko we dwoje, jak byle kto, co się zapałkami struł.

Pięknym ruchem, chwytając rękoma powietrze, poeta upadł na dywan.

— Dobrze było! Jak to przecie dobrze, żeś się z aktorkami zadawał. Robisz to jak Garrick młodszy.

Poeta otrzepywał kurz z pysznie skrojonego tużurka.

Miss Śmierć wpadła w doskonały humor. Z oczyma zawróconemi poczęła wyć nieludzko: „O żegnaj mi, ty nasz stoliczku mały“... Potem się poecie rzuciła na szyję.

— Wiesz, najmilszy, ty jesteś wart pocałunku. Żegnaj najmilszy. Idę do drugiego pokoju; czekam. Och! Nie zapomnij rozdąć jak najsilniej nozdrzy. To podobno potem zostaje, będziesz świetnie wyglądał. Żegnaj!... Żegnaj!...

— Idź do djabła.

— Czekam, odmawiając pacierze za umarłych. Tylko prędko, mój złoty... Ale, ale... jaki to ty teraz jesteś?

— Niewypłacalny... Wynoś się.

Miss Śmierć posłała mu z progu pocałunek od ust i zniknęła w drugim pokoju.

Nic... Cisza...

Miss Śmierć przystanęła w środku mrocznego pokoju i wstrzymała oddech w sztukowanej gutaperką piersi...