— Dobrze, ale powiedz mi mój kochany, czy czytałeś gdzie, aby ktoś, kto bardzo kocha, dawał się unosić uczuciom tak niskim, jak zazdrość? I czy ja jestem o ciebie zazdrosna?
Stary mąż nie mógł skombinować tego naprędce.
— No, nie!... — rzekł po chwili.
— Prosta rzecz, bo cię kocham: gdybym cię nie kochała, mogłabym być zazdrosna.
Staremu mężowi duma podniosła sztywny gors koszuli, bo pierś już była zanadto zapadła.
— Masz rację, moja droga.
— A widzisz! Więc przeproś!
Stary mąż przypadł do jej alabastrowego ramienia i pocałował je ogniście. Nato ona:
— Nie czerń tak bardzo wąsów, bo całując, walasz mnie fiksatuarem. Najlepiej będzie, jeśli zgolisz wąsy.
Poszedł tedy i zgolił wąsy.
— A co? — rzekł po powrocie, — podobam ci się? Powiedział mi fryzjer, że wyglądam jak lord.
— Albo jak małpa, mój drogi.
I znowu był smutny.
Biedny stary mąż...
Siedział raz w teatrze z młodą swoją żoną i patrzył z nienawiścią na aktora, na którego od dłuższej chwili patrzyła ona; tylko on patrzył na głupkowatą jego twarz, a ona patrzyła na jego pyszne łydki, którym aktor ten, więcej niż głowie, zawdzięczał karjerę.
Żona miała suknię bardzo wyciętą; ztyłu dobywał się, jak niebo z za chmur, z poza koronek, prześlicznie modelowany kark, na którym lśnił złotawy mech: stary mąż spostrzegł nagle z przerażeniem, że ktoś, ztyłu poza nimi siedzący, najspokojniej w świecie, jakby jego przy tem nie było, zlekka dmucha w tę właśnie okolicę karku żony, która się z sukni wyłania.
Omal go krew nie zalała, usiłowała to nawet uczynić, ale na takie przedsięwzięcie było jej cokolwiek za mało. Chciał się tylko zerwać z fotelu.