— Bądź łaskaw teraz nie przeszkadzać, bo ludzie na nas patrzą.
— Ależ ja go zupełnie nie znam.
— Nic nie szkodzi, przedstawi ci się w antrakcie.
Stary mąż był teraz w zezowatej rozpaczy, albowiem jednem okiem musiał strzec aktora na scenie, drugiem poety — z tylnego rzędu; pomazaniec zaś boży, zrozumiawszy w lot sytuację, patrzył trochę drwiąco na starego męża.
Przedstawili się sobie w antrakcie.
Mąż był oburzony; mówił potem do niej:
— Proszę ciebie, ten chłystek wyraźnie ze mnie drwił.
— Widocznie dawałeś mu do tego sposobność.
— Chociażby, moja droga, ale taki smarkacz powinien uszanować moje siwe włosy.
— Nie mógł tego uczynić, bo je przecież farbujesz.
Stary mąż był w tej chwili tak bliski płaczu, jak śmierci.
Biedny jest każdy stary mąż.
Ale to wszystko nie było najgorsze; były potem rzeczy więcej trapiące starego męża.
Był czas przedwielkanocny, kiedy omal nie wybuchła tragedja pomiędzy starym mężem i młodą żona. Niewiasta ta bowiem nie zauważyła jednego dnia, że biedak wyszedł za nią z domu i ukrywając się za węgłami murów, towarzyszył jej gdzieś bardzo daleko... Z przerażeniem spostrzegł, że weszła w jakąś bramę. Nie miał odwagi pójść za nią.
— Zaczekam, — pomyślał, — może poszła do znajomych.
Stanął w bramie naprzeciwko i czekał. Dusza aż się w nim wiła z rozpaczy. Byłaby się jednakże powiesiła na szelkach, ujrzawszy, że młoda żona zadzwoniła dyskretnie u parterowych drzwi; kiedy je otwarto, weszła cicho, z grymasem niby strachu. Stał przed nią bezecny pomazaniec boży, który jej w kark dmuchał w teatrze.
Uważała za stosowne zdziwić się w pierwszej chwili:
— Ach, to ty!
— Czyżbyś szła gdzie indziej i pomyliła się o drzwi?
— Niemądry dowcip.