— To może?...
— Co może?
— To się może rozbierzesz? Cnota powinna być naga...
A stary mąż poszedł po dorożkę, która się bardzo przydała jego miłej żonie, albowiem była mocno znużona.
Długi czas opowiadał wszystkim stary mąż o chrześcijańskich pomysłach ukochanej żony; o tak! dobry Bóg zawsze wyratuje w złej doli kobietę, jeśli się biedaczka na niego powoła.
Lecz młoda żona znalazła wkrótce nową metodę, bez współudziału Pana Boga, którego imienia nie mogła nadużywać zbyt często.
Stało się oto, że stary mąż wrócił ze spaceru, taki rzeźki, jak nigdy; pieścił w sobie nadzieję, że — kto wie! — może nawet zaimponuje żonie, może ją zmusi do uznania w nim cyklopowej siły i męskiej przedsiębiorczości, o której dotąd miała bardzo nieznaczne wyobrażenie. Stary mąż przeskakiwał tedy schody, przed drzwiami mieszkania wyprostował ramiona, odchrząknął znacząco a z dumą, i wszedł.
— Co to jest? — mruknął sam do siebie.
W przedpokoju wisiała oficerska szabla, niewyszczerbiona i niepokrwawiona, ale groźna.
— Co to jest? — powtórzył sam do siebie stary mąż.
Szabla wisiała sobie z godnością, nie zwracając na niego uwagi.
A w nim się zbudził szatan.
— Och!
Był w tej chwili straszny. Całą energję przeznaczoną dla iony, zebrał w sobie, przygotowując się do skoku.
— To straszne, — zaczął szeptać, — to potworne...
Poprawił ubranie, wyprostował się i szedł prosto ku drzwiom, wiodącym do buduaru żony.
Zawahał się. Wściekłość uczyniła lisa z wygolonego lwa, z farbowaną grzywą.
Poszedł do siebie i zadzwonił.
Wszedł lokaj.
Stary mąż udawał, że nie jest wzruszony.