kowala, gdyby nie dalekie szczekanie psów, odzywające się co chwila, które mówiło, że wieś jest blisko.
Tak, o staj kilka, w leśnym rozdole, nad stawem błękitnym, usiadła wieś duża, a wyżej, w otoczeniu świerków i wrzosów — biały dwór dziedzica. Dziedzic zwał się Różycem, kowal Jaremą; pan Różyc miał syna Jana, Jarema żonę Marynę. Gdy żył nieboszczyk pan Kazimierz, dziad Jana a ojciec dzisiejszego dziedzica, Jarema we dworze służył i był nie na jednym bankiecie panów, i był na jednym wielkim bankiecie, na którym pan Kazimierz na śmierć się zapił, a inni z nim razem. Pił i Jarema to wino straszne, ale wytrzymał. Pan Różyc, umierając, kazał synowi pić — taka już była natura tego rodu. Lecz nie nadchodziła chwila stosowna do tak wielkiego bankietu, burzyło się wino w piwnicach Różyców, a Jarema twierdził, że pan Kazimierz niespokojnie w grobie się przewracał.
Dawniej zachodził często Jarema do dworu, ale od lat kilku krokiem prawie z chaty się nie ruszył, bo za daleko było
Strona:Kowalowa góra. Na widecie.djvu/009
Ta strona została uwierzytelniona.