ogromna kuźnia stała... a pan wyprawił w niej bankiet. — Bhu! nie doczekać już mnie... ni wnukom moim, których nie mam... okazji takiej...
Kują młoty kowalowe...
— Chodź babo, a potańczymy trochę.
Ledwie za próg wyjść zdołali, musieli usiąść na przyźbie.
— Czy widzisz, że nasza chata pochyliła się czegoś? Nijak prosto oprzeć się o ściany nie można... — odezwał się kowal, macając rękami chałupę.
— A prawda, że czegoś bokiem stoi — odpowiedziała baba.
Zaczęli przypatrywać się i dziwowali się bardzo, że dzisiaj dopiero spostrzegli tę krzywiznę. Nie dziw! pochyliła się razem z nimi powoli, powoli. Wzrok się przyzwyczajał do krzywej linji słupów, a przyzwyczajał przez lat trzy dziesiątki.
— Ano! nie dzisiaj się to stać musiało — tłumaczył Jarema. — Ja zauważył oddawna, że czegoś pleców prosto nie trzymam, jak siądę koło niej; ale myślał, że to tylko mój kark się wygiął, a tymczasem i chatyna garbu dostała...