Wpatrzył się w przestrzeń i kiwnął się parę razy, jakby sen miał na oczach.
— Czy ty wiesz, co to za mogiła tam? — odezwał się po chwili.
— A wiem.
— A znasz waćpani historję o niej?
— A znam!
— To posłuchaj!... Kuźnia tam była przed laty i bankiet... rozumiesz, babo!.... Pan Kazimierz Różyc był i ja był — ciągnął dalej plączącym się językiem. — Muzyka, jakby gromy niebieskie biły; a z piwnic pańskich beczki, wielkie jak armaty, przytoczyliśmy. Co tam młoty kowalskie przy bankiecie, na który ja patrzał; co tam wino na dzisiejszych stołach przy winie, jakie my tam pili!... Mocne, aż grzało krew... czerwone, jak z ognia żelazo wyjęte, a takie, że gdy kroplę jedną wypijesz, wiadrami już pić się chce i kąpać się po uszy...
Kiwnął się, że o mało z przyźby nie zleciał...
— Hej, hej! — bełkotał dalej. — W żadnej kuźni takie młoty nie biły, jak w tamtej kuźni... bo też takich kowali już niema, ot co!... Pan Różyc łeb sobie
Strona:Kowalowa góra. Na widecie.djvu/014
Ta strona została uwierzytelniona.