przepalił, taj wieczny mu odpoczynek! Inni winem się tem na śmierć zapili... Taka już natura, nic na to nie poradzisz. Pił dziad i kazał synom, wnukom i prawnukom pić, ot co!... Grzmiało, powiadam waćpani, a pryskało, jakby kto gorące żelazo do wody zanurzył... A czy wiesz, babo, jaki testament pan Kazimierz zostawił?...
— A wiem — wpółsennie odpowiedziała kowalicha.
— To słuchaj!...
Maryna chrapać zaczęła na dobre, ale kowal zdawał się nie zważać na to i senną bajkę swoją ciągnął dalej:
— „Jaremo!“ rzekł do mnie, „zanieś to wino synowi i powiedz, niech pije! To rozkaz mój... słyszysz, Jaremo!...“ Ba! dobrze powiedzieć: pij! ale jak niema bankietu, to na nic wszystko!...
Kiwnął się i ochrypłym, półsennym głosem śpiewać zaczął:
Kują młoty kowalowe...
Siwa głowa na pierś zwisła; zmrużyły się powieki, parę razy otworzył usta: „Kują młoty...“ wyszeptał i zasnął głęboko.