Ku zachodowi schyliło się słońce, gdy obudził się Jarema. Maryny już przy sobie nie zastał; sen z powiek jej wcześniej odlecieć musiał, lecz budzić męża nie chciała — wymknęła się cicho do roboty w ogrodzie, pierzynkę mu tylko przyniosła i włożyła za plecy, by miękciej było staremu.
— Hołubka! — szepnął Jarema. — Muszę na zimę buty jej podkuć.
Powstał z zamiarem odszukania swojej baby — nagle się wstrzymał i, przykładając dłoń do oczu, dla zakrycia ich od czerwonych promieni zachodzącego słońca, wpatrzył się w przestrzeń daleką.
Hen, hen — na stepowej równinie przesuwały się szybko postacie na koniach, wlot puszczonych. Jedna, druga, trzecia, dziesiąta mignęła; pędziły drogą, do wsi prowadzącą, okrążając legendową mogiłę. I zdało się Jaremie, że na jej wierzchu stanął pan Kazimierz Różyc z pełnym puharem wina i wyciągniętą ręką wskazywał w stronę dworu — a później wino rozlał na step szeroki i puhar cisnął o ziemię.
Strona:Kowalowa góra. Na widecie.djvu/016
Ta strona została uwierzytelniona.