— Zwaćpaniał Jarema! ni do gospodarza którego, ni do karczemki zaszedł, a do pana Różyca to zaraz!
Stary nasrożył się.
— A daliście mi roboty przez te ostatnie cztery lata? Nie Jarema wam konie kuje, lecz Cygan złodziej.
— Gdyby podkowy z lemieszki były, tobyśmy do was przyszli; ale żelazo już was nie słucha — odezwał się młody parobczak.
— Dowcipny! — mruknął kowal.
Zaczęli śmiać się z niedołęgi i pytać, czy dużo koni podkuł od czasu, kiedy wieś innego kowala dostała.
Jarema nie odpowiadał na żarty i śmiechy nie zważał i tak przez całą wieś przeszedł wśród drwinek parobczaków, krzyku dzieci, docinków dziewcząt, którym pomagały psy sielskie, warcząc zajadle.
Upłynęło dni kilka.
Jednej ciemnej, bezksiężycowej nocy stróż, pilnujący kołowrotu, ujrzał daleko na stepie, w stronie, gdzie była chata kowala, ogniste snopy iskier. Party ciekawością, pobiegł do kuźni Jaremy, ale
Strona:Kowalowa góra. Na widecie.djvu/021
Ta strona została uwierzytelniona.