Strona:Kowalowa góra. Na widecie.djvu/028

Ta strona została uwierzytelniona.

niebo czarne i bielejącą przestrzeń wokrąg siebie. On sam był jedynym przedmiotem, który, jak słup biały, na tle ciemnem rysował się nocy. Sen go morzył — lecz stojącemu na widecie wzbroniony sen. W dali — hen, precz za nim, stał obóz i spały armaty. Do dnia było daleko.
Nie wolno spać, ni ruszyć się z miejsca, a tajemnicza ręka, zawieszona nad nim w niewidzialnej głębi niebios, rzucała śnieg coraz gęstszy, który zasypywał stopy, do kolan niemal sięgał, słał się warstwą grubą na ramionach, plecach i kirysie stojącego na czatach. Żołnierz szczelniej otulił się w szynel, bo mróz niegodziwiec zaczął go po grzbiecie łaskotać i malutka struga wody spłynęła po szyi wzdłuż ciała. Wsparł się silniej o bagnet, rozszerzył źrenice i patrzył.
Stał tak długo nieruchomy, kamienny. Ale czy sen zwyciężał przyzwyczajoną do długich czuwań naturę żołnierza, czy pamięć uderzyła w stronę wspomnień tkliwych — poruszył głową, wsparł brodę o dłoń, spoczywającą na