załomie bagnetu, a czoło w dwie głębokie zmarszczyło się brózdy. Westchnął cicho — zawilgotniało mu w oczach...
...Go tam Staszka porabia w opuszczonej niedawno przez niego chacie? Ładną miał chatę i pólka spory kawał! Roku zeszłego zazłociło się pszenicą, zazieleniło bujnemi liśćmi ziemniaków, zakwitło koniczyną. Zebrał jedno, i drugie i trzecie, pomagała mu w pracy niewiasta jego śpiewając. Dziwowali się ludzie śpiewowi jej, bo to czasem jak słowik zadzwoni, to zapłacze jak wilga. Dwa lata dopiero jak się pobrali i dobrze mu było z tą kobietą ładną, młodą, wesołą jak woda, co strugą wąską przez jego przepływała sianokos, — żywą jak wróbel, co to wlot chwyta rzucone ziarno pszeniczne. A dużo tych małych szkodników gnieździło się w słomianym dachu jego chałupy, lecz on żadnej nie robił im krzywdy, bo Staszka broniła tych ptasząt i własną dłonią sypała im ziarna białe. Miałże żałować tych kilkudziesięciu ziaren parę razy dziennie rzuconych ręką Staszki, kiedy rok rocznie dobra matka-ziemia hojną je sypała mu dłonią?
Strona:Kowalowa góra. Na widecie.djvu/029
Ta strona została uwierzytelniona.