— Dobre wróble wy moje! — powtarzała Staszka rano, na dzień drugi, idąc z wiadrem po wodę.
Skrzypiał żóraw, wiadro srebrzystą chwytało wlot wodę, a on pomagał młodej żonie wyciągać i stawiać stągwie na brzegu, i w ucho coś szeptał i śmiał się ze szczęścia wielkiego.
I jak tu nie być szczęśliwym?... Młoda a ładna była ta jego wybrana. Miała oczy błękitne, błękitne jak woda, gdy w niej się niebo przeziera, włosy czarne i usta jak wiśnie. Kochałże tę swoją niewiastę nazabój! Ba! jak tu nie kochać, gdy wszystko szło mu w ład dobry? Ojczysko trochę chorzało — stary już dziad był z niego, kwęczał; ale jak to koło u wozu, co skrzypi, lecz się wlecze — i on tak! Innego nie było zła: ni choroby w domu, ni na chudobę zarazy, ni braku grosza na przednówku. Zazdrościli ludzie szczęścia, a parobcy żony tak urodziwej — a on się w boki brał, pokazywał białe zęby i kobietę swoją coraz bardziej miłował, a wróblęta karmił ziarnem pszenicznem. I tak upłynął rok jeden, niby w strumieniu woda, co to bieży wśród
Strona:Kowalowa góra. Na widecie.djvu/037
Ta strona została uwierzytelniona.