Gdy wrócił do domu spytała, czy głodny, a on znów odpowiedział:
— Głodny jestem, garstkę trawy zjadłem, kubek wody wypiłem.
Rozgniewał ten fałsz babuleńkę.
— Idź precz odemnie! — zawołała oburzona — niedobry jesteś kłamliwy, mieć cię nie chcę u siebie.
Ostatnią daję ci radę: Pilnuj się drogi! Bezpieczny tylko będziesz na ścieżce czerwonej. Prowadzi ona do mojej posiadłości i nikt po niej chodzić się nie ośmiela.” Jeśli wyjdziesz dalej poza czerwoną Ścieżkę, napotkasz wilków i zginiesz! A teraz idź sobie odemnie i nie powracaj.
Kręciołek nie zmartwił się wcale daną mu swobodą. Choć raz będzie wolny, jak ptak w powietrzu, a tu siedział u babuleńki, jak w klatce... Cóżto było za życie?
Ukłonił się kopytkiem na pożegnanie i odszedł bez żalu. A babuleńce zrobiło się smutno. Przywykła do koziołka i choć psocił, miło jej było, iż ma kogoś u siebie w domu. Usiadła na ławce przed chatą i zadumała się boleśnie. A Kręciołek wyszedł na czerwoną ścieżkę i stanął. Rozglądał się i rozglądał wkoło, namyślając się kędy iść i dokąd, żeby być nasyconym i od tych jakichś wilków bezpiecznym.
Nasz Koziołek nie widział jeszcze w swem życiu wilków i ciekawy ich był ogromnie. Nie bał się tych zwierząt zupełnie, przecie to takie same, jak i on stworzenia, za cóżby go mieli pożreć?
Babuleńka bała się o niego niepotrzebnie.
Teraz ma swobodę, pozna wilki i inne może jeszcze zwierzęta. Mehehe! fik! mik! i wywracał koziołki po murawie. Szedł dalej i dalej, nie oglądając się już ani razu na opuszczoną przez siebie chatę, po drodze skubał trawę i obgryzał korę młodych drzewek. Nie bał się już kija babuleńki I używał przysmaków do syta. Droga ciągnęła się i ciągnęła bez końca, doprowadzała do drugiego lasu, gdzie ścieżki były zielone i gdzie zabroniła mu staruszka spacerować, z powodu, iż były tam wilki.
Przez chwilę zastanawiał się koziołek, iść czy nie iść? A może tam naprawdę niebezpiecznie? Ciekawość jednak przemogła. Sprytny jestem, potrafię się wykręcić — myślał. Lis podobno chytry, nie da się oszukać, ale o wilkach tego nie słyszałem, pewnie są niezbyt mądre więc z nimi poradzę
Nęciła go zieloność traw, mchu, zapach młodych pędów brzózek, — więc zdecydował się iść na zieloną drogę i wszedł do lasu. Ach! jak tam było pięknie, a jakie soczyste liście!
To dopiero będzie miał używanie!
Szedł i szedł coraz dalej, zapuścił się wgłąb lasu i nikogo nie spotkał.
Widział tylko wiewiórki, z drzewa na drzewo przeskakujące i biegnące do swych norek łasiczki. Wilków ani śladu.
Wtem, gdy był już na końcu lasu, na zielonej polance, zaświeciły zdaleka jakieś światełka. Narazie nie wiedział, co to znaczy, dopiero gdy podszedł bliżej i przyjrzał się tym światełkom, zrozumiał, iż były to oczy jakichś dużych zwierząt, którym z paszczy zwieszały się czerwone języ-