— Panie, rzekł król wojażerów obejmując go płomiennem spojrzeniem, jest pan hutaj i błazen, i, o ile nie jesteś ostatnim tchórzem, których to ludzi stawiam poniżej galernika, zdasz mi sprawę ze zniewagi, jakąś mi wyrządził, wysyłając mnie do człowieka, o którym wiedziałeś, że jest warjat.
Oto była apostrofa, którą Gaudissart przygotował tak, jak tragik przygotowuje swoje wejście na scenę.
— Jakto! odparł Vernier, którego podnieciła obecność sąsiadów. Sądzi pan, że my nie mamy prawa zadrwić sobie z jegomościa, który zjeżdża tu z wielką paradą do Vouvray, wyłudzać z nas pieniądze pod pozorem że jesteśmy wielcy ludzie, malarze, wierszoroby, i w ten sposób zestawia nas bezwstydnie z ludźmi co nie śmierdzą groszem, bez stanowiska, bez zajęcia, bez domu? Czemżeśmy na to zasłużyli, my uczciwi ojcowie rodzin? Hultaj, który nas namawia na abonament Globu, dziennika głoszącego religję, której pierwszem przykazaniem bożem jest, uczciwszy uszy, to, że człowiek nie ma prawa dziedziczyć po ojcu i matce. Najświętsze słowo honoru, stary Margaritis mówi rozsądniejsze rzeczy! Zresztą o co panu chodzi? Doskonaleście się porozumieli. Ci panowie mogą zaświadczyć, że, gdybyś pan przemawiał do wszystkich tutejszych ludzi, nie zrozumieliby pana równie dobrze.
Strona:Król Cyganerji; Znakomity Gaudissart; Bezwiedni aktorzy.djvu/130
Ta strona została przepisana.