Strona:Król Cyganerji; Znakomity Gaudissart; Bezwiedni aktorzy.djvu/133

Ta strona została przepisana.

Gaudissartowi sześćdziesiąt ośm pchnięć przyparłszy go do ściany.
— Tam do licha, ależ z pana gracz, rzeki zdyszany Gaudissart.
— Pan Vernier jest jeszcze o wiele tęższy odemnie.
— O, do licha! o, do licha! wybieram tedy pistolety.
— Radzę panu, bo, widzi pan, skoro się weźmie wielkie kawaleryjskie pistolety i nasypie prochu po brzegi, nie ryzykuje się nigdy nic, pistolet znosi i każdy wraca do domu z honorem. Niech mi pan pozwoli to urządzić. Cóż u kaduka, toby było ładnie, gdyby dwóch zacnych ludzi miało się pozabijać dla głupiego gestu.
— Czy pan jest pewny, że pistolety zniosą na tyle? Ostatecznie, żąłby mi było zabić tego człowieka.
— Niech pan śpi spokojnie.
Nazajutrz rano, dwaj przeciwnicy, nieco bladzi, spotkali się niedaleko mostu na Cisę. Dzielny Vernier omal nie zabił krowy, która przechodziła drogą o dziesięć kroków od niego.
— Pan strzelił w powietrze! wykrzyknął Gaudissart.
Na te słowa przeciwnicy uściskali się.
— Pański żarcik, rzekł wojażer, był trochę ostry, ale wesoły. Przykro mi, że pana