Strona:Król Cyganerji; Znakomity Gaudissart; Bezwiedni aktorzy.djvu/154

Ta strona została przepisana.

niejszą kobietę w Paryżu: miała całe miasto, zadowoliła się mężem.
— Co dostojni panowie rozkażą? spytał jowialny administrator, widząc dwóch przyjaciół i imitując Fryderyka Lemaitre.
Teodor Gaillard, niegdyś inteligentny człowiek, zgłupiał w końcu tkwiąc wciąż w jednem środowisku; zjawisko nierzadkie w Paryżu. Główny jego wdzięk polegał na przeplataniu rozmowy powiedzeniami z modnych sztuk, wygłaszanemi akcentem sławnych aktorów w tych rolach.
— Przychodzimy się poweselić, odparł Leon.
— Jeszcze, młodzieńcze! (Odry w Pajacach).
— Słowem, rzecz jest pewna: mamy go, rzekł w formie konkluzji człowiek obecny w gabinecie.
— Czyś pewien tego, ojcze Fromenteau? spytał Gaillard. Oto już jedenaście razy mamy go wieczór, a rano ci się wymyka.
— Cóż pan chce? jeszcze nie widziałem takiego dłużnika; to istna lokomotywa: zasypia w Paryżu a budzi się w Seine-et-Oise. To istny wytrych.
Widząc uśmiech na ustach Gaillarda, dodał: — Tak się mówi w naszej branży. Przyskrzynić człowieka, nakryć go, znaczy areszto-