Strona:Król Cyganerji; Znakomity Gaudissart; Bezwiedni aktorzy.djvu/199

Ta strona została przepisana.

— Zmykajmy, rzekł Bixiou, Leon prawi morały.
— I ten człowiek był szczery? wykrzyknął Gazonal zdumiony.
— Bardzo szczery, odparł Bixiou.
— Toż to warjat! rzekł Gazonal.
— I nie jego jednego ideje Fourriera przyprawiły o szaleństwo, rzekł Bixiou. Nic pan nie wiesz, co to Paryż. Zażądaj stu tysięcy franków aby urzeczywistnić najpożyteczniejszą myśl, aby wypróbować coś podobnego jak machina parowa, a umrzesz, jak Salomon de Caus, w domu obłąkanych. Ale, jeżeli chodzi o warjactwo, ludzie zabijają się dla tego, oddadzą życie, majątek... Otóż, z systemami jest zupełnie to samo. Nieprawdopodobne dzienniki pochłonęły tu miljony od piętnastu lat. Jeżeli pański proces jest tak trudny do wygrania, to dlatego że pan masz słuszność i że istnieją, jak pan przypuszcza, tajemne sprężyny współdziałające z prefektem.
— Czy wyobrażasz sobie, aby inteligentny człowiek, skoro raz przejrzy moralną podszewkę Paryża, mógł żyć gdzieindziej? spytał Leon kuzyna.
— Gdybyśmy zawieźli Gazonala do starej Fontaine, rzekł Bixiou kiwając na dorożkę, będzie to przejście od realizmu do fantazji.
— Jedz na Vieille rue du Temple.
I wszyscy trzej potoczyli się w kierunku Marais.