Strona:Król Cyganerji; Znakomity Gaudissart; Bezwiedni aktorzy.djvu/201

Ta strona została przepisana.

Stara kobieta, harmonizująca z drzwiami i będąca może ich żywem ucieleśnieniem, wprowadziła trzech przyjaciół do przedpokoju, gdzie, mimo ciepła w jakiem kąpały się ulice Paryża, uczuli lodowate zimno jakby z najgłębszej krypty. Szła tam wilgoć z podwórza, które podobne było do dużego komina.
Panował tam wieczny mrok; na gzymsie za oknem znajdowała się skrzynka pełna chorowitych roślin. W tym pokoju, powleczonym jakby tłustą sadzą, krzesła, stół, wszystko ziało nędzą. Słowem, najdrobniejszy szczegół dopełniał niejako ohydnej staruchy o zakrzywionym nosie, bladej twarzy, odzianej w przyzwoite łachmany, która zaprosiła gości aby usiedli, oznajmiając, że jedynie pojedynczo wchodzi się do pani.
Gazonal, który udawał zucha, wszedł pierwszy. Znalazł się w obliczu kobiety jakby zapomnianej przez śmierć, która z pewnością zapomina umyślnie o takich stworach, aby zostawić pośród żyjących parę egzemplarzy samej siebie. Wyschła twarz, w której błyszczała para szarych oczu nużących swym bezwładem; zapadły nos ubabrany tabaką; kości pokryte wątłemi mięśniami, które, udając ręce, tasowały niedbale karty, niby machina mająca niebawem ustać. Ciało, istny kij od miotły, przyzwoicie odziane w suknię, zażywało przywilejów martwej natury: nie poruszało się. Czoło było przykryte czar-