Strona:Król Cyganerji; Znakomity Gaudissart; Bezwiedni aktorzy.djvu/203

Ta strona została przepisana.

odbijał tej odrobiny światła jakie dawało okno zarośnięte nędznemi i blademi roślinami, ale pochłaniał je. Półświatło to padało całe na stół, przy którym siedziała czarownica. Ten stół, fotel starej i ten na którym siedział Gazonal, tworzyły całe umeblowanie tego pokoju, przeciętego na dwoje stryszkiem, na którym zapewne sypiała pani Fontaine. Przez uchylone drzwi Gazonal usłyszał bulgot gotującej się wody. Ten szmer kuchenny, połączony z mieszanym zapachem w którym przeważała woń zlewu, kojarzył niesamowicie potrzeby rzeczywistego życia z pojęciami nadprzyrodzonej władzy. Budziło to wstręt, zaprawny ciekawością. Gazonal spostrzegł stopień z białego drzewa, zapewne ostatni stopień schodów wiodących na stryszek. Ogarnął te szczegóły jednym rzutem oka i doznał uczucia mdłości. To było coś innego, straszliwszego, niż opisy powieściopisarzy i sceny z niemieckich dramatów; to aż dławiło prawdą. Powietrze było ciężkie i duszące, ciemność działała na nerwy. Kiedy południowiec z udaną pewnością siebie spojrzał na ropuchę, uczul w żołądku gorąco niby od emetyku. Strach jaki go objął, dość był podobny temu, jakiego doznaje zbrodniarz na widok żandarma. Próbował dodać sobie ducha spoglądając na panią Fontaine, ale napotkał parę białych prawie oczu, których nieruchome i lodowate źrenice były dlań czemś nie do wytrzymania. Cisza stała się przerażającą.