Strona:Król Cyganerji; Znakomity Gaudissart; Bezwiedni aktorzy.djvu/60

Ta strona została przepisana.

zbawienną zasadę „Każdy u siebie“, która jest naszym paktem, dodała śmiejąc się i odzyskując dawną pustotę i kaprysy baletnicy.
— Dobrze już, dobrze, kotuśko, rzekł du Bruel, no, no, nie gniewaj się tylko. Ze mną jak z dzieckiem.
Ucałował jej ręce i wyszedł ze mną, ale był wściekły. Oto com usłyszał w drodze od ulicy do la Victoire do bulwarów, o ile najzelżywsze wyrażenia z tych które są dopuszczalne w druku, mogą oddać okrutne słowa, jadowite myśli, tryskające z jego ust niby kaskada.
— Mój drogi, ja cisnę tę bezecną plugawą flondrę, tego starego bąka, który się kręcił pod batem wszystkich kupletów, tę małpę, tę szmatę! Och, ty który także żyjesz z aktorką, niechże ci nigdy na myśl nie przyjdzie się z nią żenić! Wierzaj mi, to męka, której Dante zapomniał opisać w swojem piekle. Biłbym ją teraz, tłukłbym ją, powiedziałbym jej wszystko co o niej myślę. To trucizna mojego życia, robi ze mnie swojego parobka, lokaja!
Stał na bulwarze, był taki wściekły, że słowa nie przechodziły mu przez gardło. „Nogą w plecy i won z mego domu!“ wołał.
— O co to wszystko? rzekłem.
— Mój drogi, ty nie masz pojęcia o tysiącznych kaprysach tej małpy! Kiedy ja chcę wyjść, ona chce, żebym siedział; kiedy ja chcę siedzieć,