Strona:Król Cyganerji; Znakomity Gaudissart; Bezwiedni aktorzy.djvu/66

Ta strona została przepisana.

ry du Bruda, deszcz padał, byliśmy razem, poszedłem po dorożkę. Czekaliśmy jakiś czas pod teatrem, nie było dorożek. W drodze, bo odwieźli mnie do Floryny, Klaudyna zrobiła scenę du Brudowi, zasypywała go gradem najdotkliwszych przycinków.
— O co idzie? spytałem.
— Ot, Klaudyna wyrzuca mi, że ci pozwoliłem gonić za dorożką, i wyciąga stąd wniosek że odtąd chce mieć powóz.
— Nigdy, będąc primabaleriną, nie posługiwałam się nogami inaczej niż na scenie, rzekła. Jeżeli mnie kochasz, napiszesz rocznie o cztery sztuki więcej, postarasz się aby miały powodzenie, z myślą o celu na jaki przeznaczony jest ich dochód, i żona twoja nie będzie brnęła w błocie. To wstyd, że muszę o to prosić, powinieneś był odgadnąć moje ustawiczne cierpienia przez pięć lat naszego pożycia!
— Nie mam nic przeciwko temu, odparł du Bruel, ale to nas przywiedzie do ruiny.
— Choćbyś i wszedł w długi, odparła, spadek po moim wuju pokryje je.
— Byłabyś zdolna zostawić mi długi, a zachować spadek.
— A, tak o mnie sądzisz, odparła. Nie mówię już ani słowa. Takie powiedzenie zamyka mi usta.