Strona:Król Cyganerji; Znakomity Gaudissart; Bezwiedni aktorzy.djvu/97

Ta strona została przepisana.

czytał Debaty. Powiadam sobie w duchu: „Trzeba mi spróbwać mojej wymowy kandydackiej. Ten gość, to jakiś zwolennik dynastji, muszę go przekabacić. To byłoby kapitalne potwierdzenie moich talentów ministerjalnych. I biorę się do roboty, zaczynając od tego, że mu chwalę jego dziennik. Rozpuściłem gębę aż ha! Od słówka do słówka, zaczynam brać za łeb mego gościa, kropiąc frazesy na cztery łokcie każdy, wywody, dowody, cała garkuchnia. Wszystko słucha, i widzę, że ten człowiek, którego wąsy trąciły mi Lipcem, tuż a tuż dojrzeje na abonenta „Ruchu“. Ale sam nie wiem, jak wypsło mi się nie w porę słowo: „tępe łby“. Ba! widzę, jak ten kapelusz dynastyczny, szary kapelusz, lichy kapelusz zresztą (półjedwab lyoński), szczurzy się, gotów do awantury. Robię moją uroczystą minę (znasz ją), i powiadam:
— Ej, widzę, że z pana jest osobliwy gość. Jeżeli się panu coś nie podoba, służę panu. Biłem się w Lipcu.
— Mimo że jestem ojcem rodziny, szanowny panie, rzecze, gotów jestem...
— Pan jest ojcem rodziny, drogi panie? odpowiadam. Czy ma pan może i dzieci?
— Owszem, mam.
— Jedenastoletnie?
— Mniej więcej.