Strona:Król Lir (William Shakespeare) 045.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.
Ks. Kornwalii. Jaki jest powód waszej kłótni?
Mówcie.
Oswald. Ledwie oddychać mogę, Panie.
Kent. Nie dziwota, takeś zhasał twe męstwo. Tchórzliwy niecnoto, natura wypiera się ciebie; szewc cię spłodził.
Ks. Kornwalii. Dowcipniś jakiś: szewc spłodzić człowieka!
Kent. Tak jest, szewc, Panie: żaden kamieniarz, ani malarz nie byłby go tak sfuszerował, choćby był parę godzin spędził przy pracy.
Ks. Kornwalii. Powiedzcie jednak, skąd przyszło do kłótni?
Oswald. Ten stary burda, com mu życie szczędził,
Przez wzgląd na jego siwą brodę...
Kent. Ty, nikczemny iksie, niepotrzebna litero. Mości książę, pozwól mi, a zdepcę na miałkie wapno tego niepytlowanego hultaja i posmaruję nim miejsce, gdzie mój pan chodzi piechotą. Oszczędzałeś moją siwą brodę, ty pliszko?
Ks. Kornwalii. Milcz, gburze, nie znaszli uszanowania.
Kent. Znam, Panie, ale gniew ma swój przywilej.
Ks. Kornwalii. Cóż gniew twój budzi?
Kent.To, że taki nędznik,
Co nie ma w sobie i szczypty honoru,
Może miecz nosić. Takie infamisy,
Z wiecznym uśmiechem na ustach, jak szczury,
Święte częstokroć przegryzają węzły,
Co się rozwiązać nie dają; schlebiają
Niegodnym panów swoich namiętnościom;
Olej na ogień leją, a do chłodu
Ich usposobień dorzucają lodu;
Przeczą lub twierdzą, i jednejże doby
Zwracają swoje alcyońskie dzioby
W sto stron, skąd pański wiatr zachwycić mogą,
Jak psy umiejąc iść tylko za nogą.
Przepadnij z swojem wykrzywianiem pyska!
Śmiejesz się z moich słów, jakbym plótł brednie?
Gąsiorze! gdybym był na błoniach Sarum!
Pogęgałbyś mi rzewnie do Kamlotu.
Ks. Kornwalii. Czyś ty szalony, starcze?
Gloster. Skąd poróżnienie wasze, to nam powiedz.
Kent. Niema przeciwieństw antypatyczniejszych
Jak ja i taki łotr.
Ks. Kornwalii. Za co go mienisz łotrem? Co ci zrobił?
Kent. Ot, nie podoba mi się jego mina.