Strona:Król Ryszard III (Shakespeare).djvu/074

Ta strona została przepisana.

Ketsby. Smutna to dola, milordzie, umierać
Niespodziewanie, bez przygotowania.
Hastings. O, straszna, straszna! Takiej doświadczają
Rivers, Grey, Wogan, takiej też doświadczą
I inni, co się bezpiecznymi sądzą,
Jak ja i Waszmość; co są, jak wiesz, drodzy,
Książęciu Gloster i Buckinghamowi.
Ketsby. Wysoko stoisz, milordzie, w uznaniu
Obu tych książąt.
Do siebie. Wysoko zaiste,
Bo cię uznają godnym rusztowania.
Wchodzi Stanley.
Bywajże, bywaj! Gdzież twój oszczep, bracie?
Lękasz się dzika, a chodzisz bezbronny?
Stanley. Dzień dobry Waszej Czci, dzień dobry, Ketsby.
Żartujcie zdrowi, ale na krzyż pański,
Mnie się ta dwójca narad nie podoba.
Hastings. Cenię me życie, równie jak wy wasze,
I nigdy w życiu, wierzaj mi, milordzie,
Nie było ono mi droższem niż teraz.
Czy myślisz, żebym miał tak lekki humor,
Gdybym przyszłości naszej nie był pewny?
Stanley. Owi lordowie z Pomfret wyjeżdżali
Raźnie z Londynu, spokojnymi byli
O swoją przyszłość; bo i w rzeczy samej
Nie mieli żadnej racji do podejrzeń;
A jakże prędko dzień ich się zachmurzył!
Ten nagły wybuch tłumionej niechęci
Skłonnym mię czyni do niedowierzania.
Dałby Bóg, żebym tchórzył nadaremnie!
I cóż, czy idziem do Towru ? Już pora.
Hastings. Idźmy, milordzie, idźmy; bądź spokojny.
Czy wiesz? dziś będą mieli głowę ściętą
Owi lordowie, o których wspomniałeś.
Stanley. Imby za stałą ich wiarę przystało
Nosić na karku głowy, lepiej może,