Wreszcie bawiąc się z dziećmi, Tom ułożył grę w „książęta“. Siebie mianował księciem, a rówieśnikom ponadawał imiona różnych sług królewskich i wtedy to, wtedy czuł się nad wyraz szczęśliwym.
Lekkomyślność ukarana.
Pewnego rana Tom wyszedł na ulicę zgłodniały i ciągnie myślał o swoich marzeniach.
— Gdybyż to być księciem choć przez jedną godzinę — mówił do siebie idąc zadumany i kroczył zwolna nie wiedząc sam dokąd idzie; włóczył się tak bezwiednie czas długi po ulicach Londynu, aż wreszcie zaszedł gdzie dotąd nigdy nie bywał przedtem.
Nagle ukazał się przed wzrokiem jego olbrzymi gmach z basztami, strzelnicami, marmurowemi podwojami i kamiennemi wykutemi lwami u bram, otoczonych pozłacanemi kratami.
Zdumienie chłopca nie miało granic. — To zamek królewski — powtarzał. I stanąwszy jak wryty, nie spuszczał oczu ze wspaniałej budowli. O! gdyby mógł tam wejść kiedy i ujrzeć upragnionego tyle królewicza!
Po bokach złoconych krat zamku stały bez ruchu, jak wykute z kamienia posągi dwóch rycerzy, zakutych od stóp do głowy w stalową zbroję. Była to warta strzegąca pilnie gmachu królewskiego, a nie dopuszczająca za kratę nikogo z obcych.
Naród, tłumnie zebrany, wpatrywał się chciwie na pałac królewski, przed który co chwila zajeżdżały i wyjeżdżały bogate karety, mieszczące