Strona:Królewicz - żebrak wg Twaina.djvu/009

Ta strona została uwierzytelniona.

w sobie wysokie dworskie osobistości. Mały Tom poszedł tak blizko, iż całą twarz prawie umieścił w kracie. Przez nią to ujrzał chłopczynę zachwycającej urody, ubranego w tkaninę z kosztownej materyi przetykanej złotem i drogiemi kamieniami. Obok chłopięcia stało kilku wygalonowanych lokai.
— Ach! to książę, niezawodnie sam książę, — wyszepnął Tom w oszołomieniu i bardziej jeszcze wysunąwszy się, przycisnął twarz do kraty.
Spostrzegłszy Toma w jego łachmankach jeden z wartowników, pchnął go tak silnie, iż chłopczyna upadł na ziemię. Tłum wybuchnął śmiechem, a młody książę spostrzegłszy co się stało, w jednej chwili poskoczył ku bramie. Jak śmiesz poniewierać tym małym biedakiem? — zawołał książę rozgniewany. — Otwieraj natychmiast bramę i wpuść go do mnie.
— Niech żyje książę Walii! — wykrzyknął jednogłośnie tłum.
Wartownik wpuścił Toma, który zbliżył się do księcia Edwarda.
— Zapewno biedaku zmęczony jesteś i głodny, — pytał ze współczuciem młody książę — świadczy o tem twoja wybladła twarzyczka. Pójdź za mną!....
Tu odprowadził Toma do bogatej pałacowej sali, którą nazwał swoim gabinetem.
Wkrótce podano wykwintne śniadanie, jakiego Tom nie widział w swem życiu.
Siadłszy przy stole, Tom zajadał z apetytem.
— Jak się nazywasz? — pytał książę Edward, patrząc na chłopca z dobrotliwym uśmiechem.
— Tom Canty, sir...
— Tom, piękne imię, — zawołał książę. — A gdzież ty mieszkasz?
— W mieście, w dzielnicy Aufale Corty.