— Sądziłem, ze rozpuszczone o tobie wieści są kłamstwem, niestety spostrzegam teraz prawdę!
— Zbliż się ku ojcu! — szepnął ktoś do chłopca z otaczających.
Dwóch lordów pospieszyło go poprowadzić. Tom, drżący, jak listek, zbliżał się z niekłamaną trwogą do króla.
— Poznajesz mnie, nieprawdaż, synu, mnie swego ojca? — pytał monarcha — odpowiadaj na Boga, nie dręcz mego serca!
— Poznaję — szeptał Tom — tyś pan mój i król. Niech ci Bóg dozwoli panować jak najdłużej!
— Dobrze i poczciwie powiedziałeś, — król odrzekł. — Uspokój się, nie drżyj tak! Nikt tobie krzywdy nie wyrządzi, wszak jesteś przez wszystkich kochanym. Poznałeś siebie, nieprawdaż, przypomniałeś sobie teraz, żeś książę!
— Niestety nie Wasza Królewska Mość, — Tom odrzekł — kłamać nie mogę, lecz wyznam prawdę jak mi sumienie nakazuje. Jestem synem żebraka. Wypadkowo dostałem się do pałacu. Nic tu nie przewiniłem. Jestem młody. Pragnę żyć, a nie umierać. Ulituj się nademną.
— Dlaczego miałbyś umierać? — pytał król dobrotliwie. Uspokój się książę. Nikt prócz mnie niema do ciebie prawa!
Tom padł na kolana.
— Niech cię Bóg wynagrodzi, królu, za te słowa pociechy! — zawołał Tom rozpromieniony, a po chwili: — Słyszycie, — zawołał, zwracając się do dworzan, ja nie umrę, ale żyć będę. Sam król mi to powiedział!
Na te słowa z orszaku nikt nie poruszył się, nikt nie odrzekł słowa. W milczeniu niemem pochylono głowy.
— A teraz, czy wolno mi wyjść? — pytał Tom króla.
Strona:Królewicz - żebrak wg Twaina.djvu/019
Ta strona została uwierzytelniona.