Lord Hartford, przyklęknąwszy przed królem, rzekł:
— Pieczęć, Wasza Królewska Mość, oddał księciu Edwardowi do zachowania.
— Tak! tak! — zawołał monarcha — spiesz żywo po nią. Każda chwila czasu jest drogą!
Hartford pobiegł do Toma. Za chwilę powrócił z próżnemi rękami:
— Z przykrą wiadomością powracam tu — rzekł — z woli Bożej słabość księcia nie ustąpiła. Nie pamięta, gdzie włożył tę pieczęć.
Król jęknął, a potem zwracając się ku dworzanom:
— Nie niepokójcie tego biednego chłopca — rzekł, a przymknąwszy oczy, zamruczał coś i zamilkł.
Po paru chwilach uniósł powieki i spojrzał w około mętnym wzrokiem.
Spostrzegłszy lorda klęczącego przy sobie zapałał gniewem.
— Jeszcze tu jesteś! — wykrzyknął — pójdź kończ ze zdrajcą, w przeciwnym razie głową mi odpowiesz!
— Łaski, — błagał lord — wszak czekam na pieczęć państwową.
— Czyś i ty zmysły utracił, — zawołał król — mała pieczęć leży w mojej szkatułce. Skoro wielka zaginęła, wystarczy i mała. Idź, a nie przychodź inaczej jak z głową zdrajcy.
Kanclerz oddalił się. Rada z lordów, ministrów złożona, przyłożyła pieczęć do wyroku parlamentu.
Na dzień jutrzejszy wyznaczonem zostało stracenie pierwszego para Anglii, nieszczęsnego księcia Norfolka.