Biedak obwołany za króla.
Wieczorem o 9-ej, na rzece Tamizie tuż około pałacu królewskiego stało mnóstwo łodzi. Na łodziach tych lud wyczekiwał wyjazdu królewskiego księcia. Książę wraz z orszakiem miał płynąć na urządzony objad w kupieckim zebraniu.
Cały pałac płonął od świateł. Od pałacu aż do rzeki, wiodły szerokie marmurowe wschody, pokryte olbrzymim puszystym dywanem. Tu długim rzędem stała w szeregu zebrana straż królewska, przybrana w wspaniałe zbroice.
Czterdzieści dworskich łodzi podpłynęło ku wschodom. Były one całkowicie złocone, brzegi prześlicznie cyzelowane. Niektóre ubrane wstęgami, inne złotą draperyą i kosztownemi materyami, na innych jeszcze rozwiewały wstęgi flagi, z mnóstwem dźwięczących srebrnych dzwoneczków.
Tuż obok nich stały barki, w których siedzieli żołnierze w złocistych hełmach, takichże zbrojach, oraz chór muzyki.
Z pałacu dobiegł odgłos trąb. Muzykanci w łodziach pochwycili hymn uroczysty.
Oficerowie, rycerze, sędziowie i wodzowie ukazali się na wschodach. Mieli na sobie przepyszną odzież przetykaną złotem. Różnokolorowe płaszcze pokrywały ich ramiona.
Trąby zagrzmiały powtórnie w pałacu.
Lord Hartford, wspaniale ubrany, ukazał się nad wschodami. Odwrócony tyłem do rzeki uchylił kapelusz, ozdobiony drogiemi piórami i zaczął schodzić tyłem, składając ukłon na każdym stopniu.
Trąby głośniej jeszcze zabrzmiały. Rozległ się okrzyk:
— Rozejść się! Nadchodzi Edward książę Walii!