Strona:Królewicz - żebrak wg Twaina.djvu/063

Ta strona została uwierzytelniona.

z nim polubił pustelnika z całego serca. Po kolacyi starzec ułożył gościa swego w łóżko w sąsiedniej komórce i serdecznie pożegnawszy go wszedł ztamtąd do swej izdebki. Tak przesiedział starzec z jaką godzinę czasu. Nagle uderzył się w głowę po kilka razy, widocznie usiłując coś sobie przypomnieć, poczem, zerwawszy się, pobiegł do komórki chłopczyny, rozbudził go i zapytał:
— Słuchaj, czy prawda, żeś jest królem?
— Tak, prawda.
— Jakim?
— Angielskim.
— Powiadasz, że angielskim, czyżby więc Henryk umarł?
— Tak! umarł. Ja właśnie jestem synem jego!
Na słowa te, twarz starca spochmurniała. Klasnąwszy wychudłemi rękoma, zawołał:
— Czyś słyszał, że król kazał nas wypędzić!
Chłopczyna nie odpowiadał. Gdy nachylił się ku niemu starzec, ujrzał go śpiącego. Wówczas uśmiechnąwszy się szatańsko, zaczął szukać czegoś po pokoju, to znów wsłuchiwał się, a spoglądając zdaleka na śpiącego, pomrukiwał do siebie:
— Winien tu głównie jego ojciec. Jestem jednak archaniołem i zaradzę wszystkiemu. — Wreszcie odnalazł to, czego szukał tak zawzięcie. Przedmiotem był stary nóż zardzewiały, oraz toczak do ostrzenia. Siadłszy u pieca ostrzył nóż na kamieniu. Wiatr od czasu do czasu wiał przeraźliwie, wstrząsając biedną izdebką. Myszy wybiegłszy ze swych nor biegały bez hałasu po pokoju. Starzec zdawał się nic nie widzieć i nie słyszeć. Od czasu do czasu tylko przeciągając palcem po ostrzu noża, powtarzał do siebie:
— Wybornie, tak teraz wybornie!
Edward poruszył się. Starzec zbliżywszy się ku śpiącemu przyklęknął, nachylając się z nożem