Strona:Królewicz - żebrak wg Twaina.djvu/073

Ta strona została uwierzytelniona.

— Słuchaj mnie i zamilcz na Boga, w przeciwnym razie, zepsujesz wszystko. Cierpliwość i ufność w Bogu. Jakoś to będzie!





XXI.

Nareszcie wolny.


Wieczór zimowy zwolna zapadał. Zmierzchało się. Na opustoszałych ulicach, tylko gdzie niegdzie spotkać było można zapóźnionych przechodniów. Gdy przybyli na pusty plac handlowy, przechodząc go w poprzek, Mayles położywszy swą rękę na ramieniu policjanta, szepnął doń:
— Pozostań na chwilę. Nikt nas teraz nie słyszy. Pragnę ci powiedzieć dwa słowa.
— Nie mogę przystawać — odpowiedział agent — noc zapada, nie zatrzymuj mnie!
— Proszę cię — mówił Mayles dalej — puść tego chłopca. Ręczę ci że nie jest złodziejem. Okoliczności tak się złożyły. Świadków nie posiadał. Błagam, puść go!..
— I to ty śmiesz mi proponować coś podobnego! — zawołał oburzony policjant. Aresztuję cię w imieniu prawa!
— Pozwól, — rzekł Mayles zwolna. — Pomyśl dobrze. Z twarzy twej widzę żeś dobry człowiek. Masz niezawodnie rodzinę, dzieci, żonę, zaktórych życie gotów jesteś położyć, a widzisz ten oto chłopczyna niema, ani domu, ani łomu. I pies się nawet nad nim nie użali. Wszak i tobie również nieszczęście wydarzyć się może i dobrzy ludzie tobie pomogą. Czyżbyś nad nami nie miał litości?
Policjant zastanowił się chwilę: