Na kłapouchych tych stworzeniach jechali oni wolno przez dzień cały dążąc do własności Maylesa, zamku w Gondon.
Mayles, aby napróżno malca nie niepokoić, unikał wszelkiego pośpiechu. Co zajazd prawie zatrzymywano się, gdzie jak wprzódy Mayles stał zawsze po za królem, usługując mu. Zarówno rozbierał śpiącego królewicza, kiedy ten kładł się do łóżka, sam zaś spał na gołej podłodze przy drzwiach, owinięty w prześcieradło.
Jadąc tak z Maylesem Edward opowiedział mu wszystkie swoje przygody, jakich doznał u włóczęgów i u pustelnika.
Opowiedział i Mayles zarówno Edwardowi, jak był przez dzień cały prowadzony po lesie przez pustelnika, jak wreszcie przywiódł go wraz z sobą i jak pod wieczór skoro Edward powrócił, znów udał się na poszukiwania.
Jadąc tak przez dni dwa, trzeciego nareszcie zajechał do zamku w Gondon. Mayles przez całą drogę opowiadał o swojej rodzinie, o ojcu staruszku, o bracie Janie, o lady Annie, a nawet i o złym Gwidonie.
Wreszczie z przygórka dostrzegli cały szereg siedzib.
Mayles zawołał:
— Widzisz, jest więc i nasza wioska! Zamek Gondon tuż leży przy niej. Baszty jego ztąd widać. Zobaczysz jak u nas będzie dobrze, jak przyjemnie! W domu 70 pokojów, sług 27. Prędzej, prędzej, dojeżdżajmy, — wołał Mayles niecierpliwie, poganiając osłów, co sił starczyło, — pomimo jednak całego pośpiechu zaledwie w kilka godzin dopiero przyjechali do wsi.
Dalej nieco, udali się wązką wilgotną ścieżynką, następnie dostali się do ogrodu pełnego
Strona:Królewicz - żebrak wg Twaina.djvu/075
Ta strona została uwierzytelniona.