Strona:Królewicz - żebrak wg Twaina.djvu/081

Ta strona została uwierzytelniona.

Wówczas Gwidon zawołał:
— Precz tchórze! Dalej! Uzbrajać się! Ja posełam po żołnierzy, a ty nie próbuj przypadkiem ucieczki, — rzekł do Maylesa.

— Ja — rzekł Mayles z godnością — będąc panem zamku i ziemi tutejszych, tem samem jestem u siebie, a więc uciekać nie potrzebuję!





XXIII.

Zasadzka.


— Wiesz, com postanowił? — zapytał król Maylesa, długo nad czemś przemyśliwając widocznie. — Oto nie później jak jutro, pojedziesz do Londynu, wioząc z sobą dokument, jaki ci napiszę w trzech językach; łacińskim, greckim i angielskim. Skrypt ten doręczysz lordowi Hartfordowi. Z niego pozna on charakter mego pisma i pewien bądź, że przyśle wreszcie po mnie.
Mówiąc to, król wziął pióro i zabrał się do pisania.
Mayles spojrzawszy nań, pomyślał:
— No, no, tworzy jakieś hieroglify i zakrętasy i myśli, że to ma być po grecku i po łacinie. A! jak to rozkazuje dumnie. Prawdziwy król... Zkąd się mu to wzięło doprawdy!
W czasie gdy chłopczyna pisał, Mayles mówił do siebie:
— Raz zdaje mi się, iż poznała mnie lady Anna, to znów, że niepoznała. Jak bo nie mogła poznać mych rysów i głosu mego, ona, która kłamać nigdy nie umiała. Widocznie więc Gwidon przewrotny zniewolił ją do tego. Posłuchała jego rozkazu. Bądź co bądź prawdę należało wyświetlić.