Strona:Królewicz - żebrak wg Twaina.djvu/086

Ta strona została uwierzytelniona.

Podwórze więzienne było wybrukowane. Aresztantów ustawiono w rząd tyłem do ściany. Równolegle wraz z rzędem przeciągnięto sznur.
Zgromadzono tu również i żołnierzy.
Na środku podwórza zostały ustawione hańbiące słupy, a do nich przymocowane znane nam dwie kobiety.
Ujrzawszy je król drgnął cały z oburzenia, pomyślawszy:
— I nie wypuszczono ich jednakże. W naszym kraju chrześcijańskim biją kobiety batogami i ja, król, jestem bezsilny i nie mogę ich obronić? Przyjdzie jednak chwila, kiedy ciężki rachunek ze swych haniebnych czynów zdadzą mi ich oprawcy.
Przybył ksiądz, przecisnął się przez tłum i również wkrótce zniknął z oczu.
Pozpoczęto jakieś przygotowania, tłum zamilkł, jakby w oczekiwaniu czegoś niezwykłego.
Gdy lud usunął się, to co zobaczył król, było tak przeraźliwe, straszne, iż włosy mu na głowie dębem stanęły.
Naokoło biednych dwojga kobiet zgromadzono kupy wióru i chrustu, który podpalał zwolna jakiś człowiek klęczący nieopodal.
Obecne temu kobiety pospuszczały głowy, zakrywszy twarz rękoma.
Płomień żółty wspiął się ku górze, ogarniając chrust zeschły, który trzeszczał coraz bardziej w miarę palenia. Kłęby czarnego dymu rozpędzane przez wiatr, okrywały jak czarną osłoną śmierci, powoli nieszczęśliwe ofiary zaślepienia i fanatyzmu.
Ksiądz podniósłszy ręce do nieba, zaczął odmawiać modlitwy.
Obrzuciwszy wzrokiem nie szczęśliwe ofiary, chłopczyna raz jeszcze przelękłem, nienawistnem spojrzeniem rzucił okiem na stosy, a przycisnąwszy