Ten sam tłum, który tak okrutnie szydził przed chwilą jeszcze z Maylesa, widząc poświęcenie tegoż dla biednego chłopczyny zamilkł teraz zupełnie.
Po wymierzonych razach, Maylesa ponownie wsadzono pod pręgierz.
Przestano zeń szydzić, zapanowała cisza i spokój.
Król podszedł do Maylesa, mówiąc doń:
— Najszlachetniejszy człowieku, wywyższę cię przed ludźmi.
Podniósł batóg, który się dotknął skrwawionych pleców Maylesa.
— Edward, król Anglii, — rzekł — obdarza cię tytułem hrabiowskim!
Maylesa ucieszyło to serce królewskie poczciwe, a jednocześnie wzbudziło w nim uśmiech politowania nad samym sobą. On, poraniony, splugawiony, skuty, siedzący pod pręgierzem, a jednocześnie ubogi żebrak, mianujący go hrabią. Jakaż zaiste gorzka ironja losu!
Do Londynu.
Kara Maylesa wreszcie ukończyła się. Po wyjęciu go z tyle hańbiącego pręgierza, oznajmiono mu, aby zabrawszy swój miecz i osłów, udał się do Londynu, zkąd nigdy już do kraju powracać mu niewolno.
Siadłszy na osłów wkrótce, wraz z królewiczem zniknęli z oczu zebranym, którzy wkrótce też rozeszli się zupełnie.