Co teraz czynie? Dokąd się udać? Gdzie otrzymać pomoc — oto były obecne myśli Maylesa.
Nagle przyszedł mu na myśl, ów zacny, szlachetny tyle król, który tak gorąco zawsze staje w obronie maluczkich pokrzywdzonych. Do niego to obecnie książę udać się postanowił. Któż jednak wpuścić zechce tak biednie ubranego na wspaniałe sale królewskie.
Przypomniawszy sobie jednak o dawnym przyjacielu ojca jego, Marlocie, pomyślał sobie:
— Ten Marlot, o ile wiem, jest głównym dworskim koniuszym, a więc bardzo wiele może mi być pomocnym, wprzódy jednak, — rzekł dalej — należy się wypytać chłopca, czy chce jechać jeszcze do tego miasta, w którym prócz nędzy i razów od ludzi, nic więcej w życiu nie doznał.
Zatrzymawszy więc osła, zapytał Edwarda.
— Królu mój i władco, dokąd jechać mi rozkazujesz?
— Rzecz prosta, że do Londynu — było odpowiedzią chłopca, co wyrzekł bez namysłu.
Powyższe słowa króla zdziwiły i ucieszyły zarazem Maylesa.
Pojechano dalej.
O 10 wieczorem, 19 Lutego wjechali na most Londyński.
Na dzień ten wyznaczoną została uroczystość koronacyi Toma! Na ulicach odświętnie przybranych, oświetlonych tysiącem różnokolorowych świateł, rozpoczęto już zabawy i ucztowania.
Mayles wraz z królem wjechali w sam środek zebranego tłumu.
Z początku jechali tuż obok siebie, fale jednak zebranego na ulicach tłumu w kilka chwil rozdzieliły ich zupełnie.