Strona:Królowa śniegu (Hans Christian Andersen) 038.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Więc Janek pragnął bardzo złożyć dziwne słowo, a nie umiał. On, taki mądry, nie wiedział, jak zacząć.
Tymczasem ciepły wiatr wionął z południa, i królowa śniegu wstała z wysokiego tronu.
— Muszę spieszyć do ciepłych krajów — powiedziała — trzeba znowu nakryć moje czarne garnki. (To znaczyło: wulkany). Pobielę im trochę głowy, a cytryny i winogrona poumierają na ten widok.
I zniknęła w tumanach śniegu.
Janek sam został w olbrzymiej, pustej sali. Zrobił sobie z kawałków lodu wygodne siedzenie, usiadł, patrzał na ułożone przed sobą litery, milczał, myślał i siedział nieruchomy, sztywny, zimny i siny, jak zamarźnięty.
Wtedy właśnie Marysia weszła do pałacu. Ostry wicher z przeciągłym jękiem rzucił się ku niej, aby ją zatrzymać, ale zaczęła modlić się goręcej, i wiatr ucichł i przypadł spokojnie ku ziemi, jak gdyby kładł się do snu.
Marysia weszła do olbrzymiej sali, pustej, białej i cichej. Nagle zobaczyła Janka. Poznała go natychmiast. Z okrzykiem radości podbiegła ku niemu, obie ręce zarzuciła mu na szyję i mocno przyciskając go do serca, wołała uradowana:
— Janku! Kochany Jasiu! znalazłam cię przecież!
Lecz Janek siedział cichy, sztywny, nieruchomy — a taki zimny!
Marysia wybuchnęła płaczem. Jej łzy gorące padały mu na piersi, przenikały do serca, roztopiły lodową bryłę i spłukały z niej okruszynę czarodziejskiego zwierciadła, które było przyczyną całego nieszczęścia.
I nagle serce zabiło mu mocniej, zimny dreszcz przebiegł ciało, zdumiony, podniósł oczy na Marysię, a ona zaczęła śpiewać: