samego pana kasztelana, i jemu tę rzecz całą opowiem. — I posunął się ze mną szparkim krokiem do domu.
Nauczyciel próbował jeszcze zmiękczyć księdza i prosił:
— Zmiłuj się Jegomość! Zgubisz mnie na całe życie!
Ale i to nic nie pomogło; tymczasem zaś na dziedzińcu ten i ów zaczął się tej scenie przypatrywać, a naprzód wysunął się poważny z siwym wąsem, miłego oblicza, czerstwy jeszcze starzec, ubrany z waszecia i skłoniwszy się słudze Bożemu do kolan, zapytał, czego sobie życzy.
— Chciałem się — mówi ksiądz — zameldować JW. kasztelanowi jako proboszcz z niedalekiej tu parafii, bo odwożę mu syna. A kto waszmość jesteś?
— Jestem, do usług księdza proboszcza, Szczepan, kamerdyner JW. pana; proszę za mną.
Tymczasem pan dyrektor jak zmyty powrócił wolnym krokiem do szkoły, rozmyślając, co z tego dalej będzie.
Szczepan wprowadził proboszcza razem ze mną do obszernej sali, której ściany zamalowane były różnymi widokami, pośrodku u sufitu zawieszony był duży świecznik, pająkiem zwany, pod nim stół długi, snać na duże przyjęcia przeznaczony, w koło ścian poustawiane liczne krzesła, w kącie z jednej strony olbrzymi kredens, z drugiej piec wielki kachlany na nóżkach, w którym paliwo było urządzone z sieni.
Niedługo otworzyły się drzwi z drugiej strony
Strona:Kraszewski Kajetan - Ze wspomnień Kasztelanica.djvu/032
Ta strona została uwierzytelniona.