Strona:Kraszewski Kajetan - Ze wspomnień Kasztelanica.djvu/049

Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkie zamiast do swej pani, wlatywały pod łóżka, sofy i chroniły się gdzie mogły.
— Co to jest? — zawołała matka z gniewem do służącej, która odbierała od niej kapelusz.
— Kto tu był?
— Nikt, proszę łaski pani.
— Daj mi tu Żolę na kolana.
Ale po Żolę trzeba było wleść pod łóżko i silnie opierającą się prawie gwałtem wyciągnąć. Była to faworyta z gatunku, które się do połowy strzygą, tłusta i opasła, więc tem więcej odznaczały się na niej pręgi sine jak kiełbasy. Skomląc i drżąc cała tuliła się do swojej pani, a matka moja domyśliwszy się całej ohydy zbrodniczego czynu, w pierwszej chwili uniesienia chciała wypędzić cały fraucymer za niedozór nad jej ulubieńcami, posądzając o jakąś szkaradną zemstę; następnie jednak umitygowawszy się nieco, z płaczem prawie spazmatycznym zabrała się sama do opatrywania piesków, na których razy były wyraźniejsze. Z kotami była trudniejsza sprawa, bo te po otworzeniu drzwi wystraszone uciekły i wcale się przez parę dni zwabić nie dały; Mruczka zaś najulubieńszego ani widać nie było. Odchorowawszy tę przygodę, matka moja napisała gorzki list z wyrzutami do męża posądzając go, że do tej przykrości jej wyrządzonej on był główną sprężyną. W parę dni wybrał się kasztelan z wizytą do żony, by się usprawiedliwić, ale ta kazała go przeprosić, że z powodu choroby przyjąć nie może i przez trzy miesiące na obiadach nie bywała, tylko czasami na krótkie przyjeżdżała odwiedziny.